Dzień w szkole

Na drugi dzień mojego pobytu w Savage zaplanowane było spotkanie z moim tzw. „Counselor” czyli nauczycielem, który teoretycznie 'zajmuje się' moimi sprawami w szkole. Jako że system edukacji bardzo różni się od tego w Polsce, nie ma tutaj 'klas' w naszym rozumieniu - każdy wybiera sobie, na jakie przedmioty chciałby chodzić, oczywiście z wieloma ograniczeniami i wymogami. Na pewno napiszę jeszcze kiedyś o tym, jak wygląda tutejsze szkolnictwo, ale to dłuuugi temat na inny post. Wracając: każdy ma nauczyciela, który pomaga i nadzoruje wybór przedmiotów, zazwyczaj przypisanym jest się do kogoś ze względu na literę alfabetu, na którą zaczyna się nazwisko. Ja poznałam Mr. Smitha w poniedziałek w południe.
W Ameryce każdy dzień szkolny wygląda praktycznie tak samo - wszyscy przychodzą na tą samą godzinę, codziennie idą na te same lekcje, kończą o 15 i o 15:05 są już w żółtym autobusie. Wszystko chodzi jak w zegarku, nikt nie spóźnia się na lekcje, jeśli spóźni się 3 razy, trzeba zostać pół godziny po szkole i wychodzą z tego nieprzyjemne konsekwencje. Krótkie przerwy ledwie wystarczają, żeby dojść z jednej sali do drugiej, szczególnie jak szkoła ma 3 piętra i jest wielkości centrum handlowego (czyt. jak moja).

godziny dzwonków

Z tego miejsca pragnę przestrzec wszystkich, którzy jadą na wymianę - postarajcie się jak najszybciej dowiedzieć, jaką 'ofertę' przedmiotów ma wasza szkoła, wtedy o wiele łatwiej będzie wam wybrać. Moja szkoła liczy sobie 2714 uczniów, więc wybór przedmiotów jest naprawdę powalający, można przebierać we wszystkim - od anatomii, przez zajęcia kulinarne po rodzicielstwo dla nastolatków (sic!). Ja postanowiłam sobie, że wybiorę jednak coś, co w jakikolwiek sposób mnie rzeczywiście rozwinie i pomoże przy dostosywowaniu się za rok, więc odpuściłam sobie przedmioty typu 'zdrowe odżywianie' czy 'garncarstwo'. Wybór tylko 6 przedmiotów był niesamowicie trudny, ale ja miałam niespotykane szczęście i dostałam wszystko, co chciałam. Mój plan wygląda więc tak:
1. Spanish III - hiszpański, niestety nie prowadzony przez native speaker'a, choć od tego roku jest jedna nauczycielka z Meksyku w naszej szkole. O dziwo nikt nie jest z tego zadowolony i wszyscy, którzy mają z nią zajęcia, wręcz rozpaczają ("Ona CAŁY CZAS MÓWI PO HISZPAŃSKU!").

Edit: Przybyłam, zobaczyłam, odwołuję. Ta nauczycielka naprawdę nie nadawała się do nauki hiszpańskiego w szkole. Tak czy inaczej, ekspresowo jej podziękowali i załatwili nowego nauczyciela. Od drugiego kwartału będę chodzić na Hiszpański 5.
2. Chemistry Honors - chemia rozrszerzona, naprawdę pokładałam w niej nadzieje, ale przez ostatnie dwa tygodnie cały materiał okazał się być nie dość wymagający. W dziesięć dni nauczyliśmy się co to jest gęstość i czym się różni pierwiastek od związku. Mr. Smith niestety mówi, że jest to najwyższy poziom chemii dostępny. Trochę mi z tego powodu przykro, bo chemią bardzo się zainteresowałam w zeszłym roku, przy okazji nauki do konkursu kuratoryjnego, więc cały materiał, przez który będziemy brnąć, mam już dawno za sobą.
3. International Business - to chyba najciekawsza z moich lekcji, prowadzi ją niejaki Andrew Kurkowski, który jest z Wisconsin (cóż za zawód!) i w dodatku kibicuje Packersom, ich klubowi futbolowemu (podwójny!) Z Polską nie ma nic wspólnego poza nazwiskiem, ale w mojej obecności uważa się za Polaka. 🙂
4. U.S. History - ten przedmiot był mi niejako 'narzucony' przez fundację, a bardziej mogłam wybrać między tym a U.S. Government lub Civics (wos), więc wybrałam historię. Nie jestem pasjonatką, ale nauczycielka wydaje się być miła (zresztą wszyscy są bardzo mili).

Edit: to jednak moja najciekawsza lekcja, bardzo interrsująco jest spojrzeć na historię z innej, amerykańskiej perspektywy.
5. English 11 - również dla mnie obowiązkowy, prowadzony przez naprawdę pełną entuzjazmu Panią Karinę Janovsky. Nawet mi się podoba, co rzuca mi się w oczy, to że jest zaskakująco łatwy. Angielski w moim gimnazjum był sporo trudniejszy. Serio.
6. Algebra II Honors, czyli matematyka rozszerzona, chociaż też spodziewałam się czegoś trudniejszego. Prowadzi ją chyba najmniej lubiana przeze mnie nauczycielka, nie dlatego, że jest nieprzyjemna (bo to się tu po prostu nie zdarza), ale dlatego że prowadzi lekcje dość chaotycznie i generalnie polega to na tym że siedzimy i rozwiązujemy zadania, kończymy w domu, na następnej lekcji je omawiamy i tak w kółko. Pani Bromstrom wali codziennie porcją najsuchszych sucharów wszechczasów, a wiecie jak woła się na psa bez nóg?
Nijak, i tak nie przybiegnie.
Plan lekcji codziennie jest ten sam, każda lakcja jest z innymi osobami, często o rok starszymi lub młodszymi. Lekcje zaczynają się o 8:05 i trwają ok. 52-57 minut (naprawdę dziwne godziny dzwonków przez to wypadają). Przerwy trwają tylko 5 minut, nie ma mowy więc o żadnych długich pogdankach przy szafkach czy pojedynkach w toalecie, jak w filmach. Z racji rozmiarów mojej szkoły, jest 8 różnych godzin lunchu, ja jem lunch F, czyli 11:47-12:23, co jest bardzo przyzwoitą godziną - Abby, moja Host siostra je jakoś o 10:30. Mam tzw. 'Split lunch' co znaczy, że o 11:47 wszyscy wstajemy z historii i idziemy jeść, a o 12:23 wracamy i kontynuujemy lekcje - jak łatwo się domyślić, nie jest to zbyt wygodne, ale cieszę się, że wypada na historii a nie na jakimś bardziej interesującym przedmiocie.
Poza lekcjami jestem też w samorządzie uczniowskim, który spotyka się 4 razy w tygodniu o 7:45 i w Yearbook Staff, czyli grupie przygotowującą album fotograficzny na koniec roku, z którą spotykam się co poniedziałek o 7:30. Możliwości znów jest niezliczenie wiele, pełno dziewczyn chodzi na taniec lub jest cheerleaderkami, zaskakująco popularna jest też piłka nożna. Chłopacy grają w football, frisbe, la crosse i kilka innych sportów.

Nie na wszystkie przedmioty można uczęszczać przez cały rok - niektóre kursy trwają semestr, niektóre tylko kwartał. Z moich przedmiotów tylko International Business jest na pierwszy kwartał, potem zamienię tę lekcję na Marketing and Sales, Enteupreunership i Business Law. Z racji zmian w planie, każdy kwartał ma kompletnie inne ustawienie sal i godzin, nawet nauczyciel tego samego kursu może się zmienić. (Poniższy plan lekcji jest podzielony na 4 różne rozkłady, na każdy kwartał.)


Z ciekawszych możliwości kursów jest na przykład 'band' - zespół, który gra na meczach footballu amerykańskiego (tak, to prawda, to nie tylko filmy) czy chór, na który chodzi Abby. Miałam okazję być na jednej próbie do koncertu chóru, na której było co prawda 'tylko' 18 osób (na jednej lekcji jest zwykle ok. 40) i brzmiało to naprawdę spektakularnie. Dostępne są także: rzeźba, szycie dla każdego, kreatywny katering i na moje oko jakieś 200 innych kursów. Nauczyciele mają bardzo bezpośrednie podejście, na pierwszej lekcj większość zrobiłą po prostu prezentacje o sobie, swojej rodzinie i zainteresowaniach. Nikt nie jest wyśmiewany, bardzo poważnie traktuje się tutaj obrażanie kogokolwiek. Podkreślane jest zawsze, że nie zgadza się z czyjąś opinią, a nie z osobą, po prostu w relacjach szkolnych jest dużo szacunku. Nie słyszałam nikogo kto by rzucał jakąkolwiek obelgą w stronę nauczyciela. Wszystko brzmi pięknie, słodko i przyjemnie i w części tak naprawdę jest, taki American Dream, ale teraz powiem też czego w amerykańskim high school nie znajdziesz: wysokiego poziomu. Angielski w mojej szkole (przyznaję, że naprawdę wysokim) był 20 razy trudniejszy niż ten, na który chodzę ja - English 11 dla Juniors - uczniów 11, przedostatniej klasy. Utrzymywanie tzw. Straight A, samych najwyższych ocen również do wyzwań na pewno nie należy, bo na większości kursów poprawiać można każdy test i kartkówkę, a nawet poszczególne pytania, jeśli zrobiło się tylko w nich błędy. W dodatku większość pytań jest na logikę a nie wiedzę, odpowiedzi jednokrotnego wyboru zazwyczaj można po prostu odgadnąć. Poniżej wstawiam 'widełki' Grading scale A 94-100 A- 90-93 B+ 87-89 B 83-86
B- 80-82 C+ 77-79
C 73-76
C- 70-72 D+ 67-69 D 63-66 Dodam też, że moja szoła jest jedną z najlepszych w Minnesocie, należy do 10% najlepszych szkół w całych tanach. Wszystko jest skomputeryzowane, każdy dostaje od szkoły iPada (można go używać tylko do celów naukowych, jest to monitorowane), zadania domowe i oceny wpisywane są do naszego systemu zwanego Schoology. Tablet jest naprawdę potrzebny i non stop używany, jak zapomni się go z domu to w gruncie rzeczy nie ma sensu przychodzić na lekcje. Z moim kontem na tym portalu były niestety problemy i przez to przez pierwsze 3 dni nie miałam co robić w szkole. Osobiście nie przepadam za tym rozwiązaniem, zdecydowanie bardziej wolę mieć wszystko na papierze (ot, taka ze mnie tradycjonalistka!). Z drugiej strony, rozumiem, że jest to konieczne, bo rozmiary podręczników są przygniatające, naprawdę nie mam pojęcia jak oni to robią, ponadto wszystkie są obłożone w grube okładki. Noszenie dwóch podręczników już mnie spowalnia i wygina do ziemi, więc nie wyobrażam sobie jak miałabym chodzić z jeszcze czterema. Jak wytłumaczyła mi moja koleżanka- "3 nosisz na plecach, a 3 przed sobą i wtedy równoważysz ciężar"
W IPadzie jest też aplikacja, w której można sprawdzić menu lunchu na 2 tygodnie, a wybór jest odobny do wyboru przedmiotów ;) Podsumowując: chodzenie do szkoły jest bardzo przyjemne, bezstresowe i odbywa się w miłej atmosferze. Poza tym wiele osób jest niestety niedoedukowanych i codziennie zdarza mi się słyszeć coś po prostu niedorzecznego. Mimo że bardzo zależało mi na edukacji na jak najwyższym poziomie, jest jak jest i wykorzystam ten rok najbardziej jak tylko mogę bez wzdględu na to. Obojętnie do jakiego wniosku bym nie doszła, jest to najlepsze miejsce do jakiego mogłam trafić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po czym poznać, że jesteś w USA?

Jak pojechać na wymianę do USA?

Amerykańskie Przekąski