Host Family!

Lot z Chicago zleciał mi zaskakująco szybko - mimo 20 minutowego opóźnienia, wylądowaliśmy 10minut przedwcześnie. Pożegnałam się ostatni raz z resztą wymieńców, z których większość przesiadała się w kolejne loty do mniejszych miejscowości w Minnesocie. Stamtąd ruszyłam po odbiór bagażu i zostałam lekko zbita z tropu, bowiem taśm było jakieś 30, a ja musiałam znaleźć swoje stanowisko na wielkiej tablicy przylotów. Nie wiedziałam do końca, gdzie będzie czekać na mnie moja rodzina goszcząca, ale postanowiłam póki co intensywnie skupić się na odnalezieniu bagażu. Miła pani w informacji potwierdziła moje przypuszczenia, jakoby moja walizka miała pojawić się przy taśmie numer 14, więc dzielnie udałam się w tamtą stronę. Gdy podeszłam bliżej, mignęła mi przed oczami moja turkusowa ogromna walizka, więc szybko pobiegłam ją złapać, zanim ucieknie z widoku. Już podchodzę, a tu nagle słyszę bardzo zabawne, przedłużone "LILIANA" i po chwili widzę moją nową rodzinę!
Informację o nich dostałam dokładnie 7. sierpnia (także 18 dni przed wyjazdem) i szybko skontaktowałam się na facebooku z moją host siostrą - Abby. Mój „placement” to urocze, 27-tysięczne miasteczko o dźwięcznej nazwie SAVAGE! Jest około 25km na południe od Minnesoty. Mieszkam z host rodzicami - Angie i Tomem oraz ich córką, o rok ode mnie młodszą. Abby ma również dwóch dorosłych barci - Toma i Shawna, których miałam już przyjemność poznać. Moja host mama ma greckie korzenie, jej ojciec jest Grekiem, chociaż śmiejemy się, że najbardziej grecka w ich rodzinie jest babcia - Szwedka. Przed moim wyjazdem udało mi się z nimi porozmawiać na wideoczacie kilka razy, mimo uciążliwych 7 godzin różnicy z powodu stref czasowych.
Już pierwszego dnia (a bardziej nocy), gdy tylko przyjechałam do mojego nowego domu, poznałam sąsiadów, z którymi trzymamy się bardzo blisko. Jedni z nich przeprowadzili się do Minnesoty z Kanady dwa lata temu i już dali mi wystarczająco dużo powodów, żebym powiedziała, że wszystkie żarty o Kanadyjczykach są prawdziwe - oni naprawdę są tacy mili.
Abby, Taylor i Spencer z Kanady na zdjęciu z pierwszego dnia szkoły - każdy na palcach pokazuje klasę, do której idzie.


Zresztą nie tylko sąsiedzi, bo wszyscy z którymi do tej pory miałam do czynienia przez ostatnie dwa tygodnie byli niewyobrażalnie przyjaźni, otwarci i po prostu mili. Już czuję się bardzo związana z rodziną, ciągle coś razem robimy i nie mogę uwierzyć że minęło dopiero 14 dni mojego pobytu, bo gdy pomyślę o wszystkim co się zdarzyło, to nawet 16 lat pozornie nie wystarczy!Host rodzice pracują w trakcie dnia, więc rano, około 7:30, Angie odwozi nas do szkoły, a do domu wracamy żółtym szkolnym autobusem. Host mama pracuje w siedzibie BestBuya - jednej z największuch firm sprzedających elektronikę w stanach, a host tata koordynuje ciężarówki w firmie przewoźniczej. Oboje wracają z pracy po 17.W domu mam własny pokój z łóżkiem jeszcze większym, niż to w hotelu, i garderobą - tu nikt nie wymyślił szaf, wszyscy mają garderoby w formie wnęk w ścianie ze składanymi drzwiami. Dziele łazienkę z Abby i jestem naprawdę zachwycona warunkami tutaj, szczególnie że nie wszyscy mają takie szczęście jak ja. Dom jest bardzo duży, a okolica po prostu przepiękna, wszędzie jest zielono, świat wygląda jak w typowym amerykańskim filmie rodzinnym.

Przyjęcie na lotnisku <3

Moja rodzina, a w szczególności tata, że tak powiem, żyje w czystości (Everything has it's place!), co jeszcze bardziej mnie cieszy (bo słyszałam, że z tym też bywa różnie w niektórych przypadkach). Latam sobie teraz po domu z ręcznym odkurzaczem, który przypomina pistolet na wodę i póki co sprawia mi to przyjemność (zobaczyny za 3 miesiące :))
Jako że ze mnie jest typowy mieszczuch, co to nigdy nie wystawił nosa poza duże miasto na dłużej niż dwa tygodnie obozu, to ciężko mi się będzie pewnie mimo wszystko przestawić się na funkcjonowanie bez komunikacji miejskiej, gdzie wszędzie musi mnie ktoś podwozić, ale póki co nie wydaje mi się to takie uciążliwe, bo nawet nie mam czasu myśleć o jakichś samodzielnych wojażach - non stop jestem zajęta. Aczkolwiek żeby zobrazować tutejsze odległości, przytoczę anegdotkę sprzed kilku dni: robiłam kluchy śląskie, więc potrzebowałam skrobii. Postanowiłam pojechać do najbliższego sklepu osiedlowego na rowerze z Abby, i już po 30 minutach dotarłyśmy do Aldi'ego, który był wielkości dużej biedronki. I nie miał skrobii. A przy okazji - w USA nie znają skrobii ziemniaczanej, pozyskują ją z kukurydzy, która zawładnęła dużą częścią przemysłu spożywczego tutaj 🙂.
Co do dalszej rodziny - poznałam już wielu jej członków, aczkolwiek host tata ma ośmioro rodzeństwa, a każde z nich kilka dzieci - a one mają swoje dzieci. Na Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie i Wielkanoc zbierze się u nas jakieś 50 osób!
Nie mogłabym liczyć na lepszą rodzinę i nigdy nie będę w stanie wyrazić jak wdzięczna im jestem. Zabrali mnie w mnóstwo przepięknych miejsc, a ja już straciłam rachubę co jeszcze mamy w planach. Poświęcają mi mnóstwo czasu, interesują się moją kulturą i robią wszystko, żebym czuła się u nich komfortowo - i to naprawdę działa 🙂

Abby i w ogóle cała nasza rodzina, ma baaardzo dużą grupę przyjaciół, tak wielką, że nawet nie potrafię określić ilu ich dokładnie jest. Na szczęście udało mi się poznać już prawie wszystkich, non stop ktoś nas odwiedza lub my do kogoś idziemy! Rankiem, po przyjeździe, pojechałam z Tomem odebrać Abby ze szkoły, ponieważ była na spotkaniu Samorządu Uczniowskiego- tam poznałam jej najlepszą przyjaciółkę Isabelle.
Ja, Abby i jej najlepsza przyjaciółka Isabelle
Następnego dnia poszłyśmy na grę futbolu, gdzie również poznałam kilku sąsiadów i znajomych. Było naprawdę niesamowicie, wszyscy ubrali się w kolory flagi USA, czuć było to, co Amerykanie określają jako "spirit" - duch.
Po grze futbolowej :)
Każdy kogo spotykam, przyjmuje moją obecność z ogromnym entuzjazmem, co chwilę słyszę "POLAND?! That's so cool!"! Wiedziałam, że w pierwszych dniach ludzie będą podekscytowani takim "wymieńcem" ale nie spodziewałam się takiej skali! Czuję się bardzo ciepło przyjęta.
Mam wrażenie, że codziennie spełnia mi się co najmniej jedno marzenie, co prawda już mi się wszystkie wykończyły! Trzeciego dni tutaj, Abby zorganizowała dla mnie "Welcoming Party" - przyjęcie powitalne, gdzie poznałam resztę jej znajomych. W pewnym momencie posadzili mnie przy stole i wręczyli prezent, przyznam, że nigdy nie byłam bardzie podekscytowana odpakowując podarunek, żaden Święty Mikołaj tego nie przebije! Prawdę mówiąc liczyłam na coś zabawnego, w stylu hamburgera z McDonalda, ale gdy zdarłam 6 warstw papieru prezentowego, w rękach trzymałam różowego instaxa 9! (dla niewtajemniczonych jest to aparat z natychmiastowymi fotkami, w stylu polaroid!) Chciałam go mieć od dawna, rozmawiałam o tym z Abby, ale w życiu nie spodziewałam się, że sprezentuje mi go grupa tak kochanych osób, które nawet mnie nie znały! A przy okazji - impreza odbyła się u nas w piwnicy, co uważam za podwójnie amerykańskie!

Część moich wspaniałych gości

To wszystko na dziś, mam nadzieję, że za wiele nie namieszałam! Do zobaczenia w następnym poście!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po czym poznać, że jesteś w USA?

Jak pojechać na wymianę do USA?

Amerykańskie Przekąski