Orientation w Chicago


Pierwsze 3 dni wymiany spędziłam w największym polskim mieście - Chicago. Kto z Was wiedział, że mieszka tam ok. 10 mln osób pochodzenia polskiego, czyli więcej niż w Warszawie i najwięcej w USA?
Przyleciałam do Stanów z naszej stolicy z 4,5h przesiadką w Amsterdamie (oh kto z nas nie lubi długich podróży z miejscem w środku? 😉 Leciałam amerykańską linią Delta Airlines, pierwszy lot zwykłym Boeingiem 737, a do Chicago 8,5h JumboJetem. Niestety raczej nie odpoczęłam, nie za bardzo potrafię spać w samolocie. Na szczęście lot zleciał dość szybko, obejrzałam w trakcie jeden film i porozmawiałam z Holendrem, który siedział obok mnie. Na pokładzie każdy dostawał do woli napojów i z 4 posiłki 🙂
Gdy wylądowałam w Chicago, wyszłam z rękawa i zjechałam na piętro niżej. Stanęłam w kolejcę i czekałam, aż miły pan w okienku sprawdzi moją wizę i kartę z deklaracją o produktach, które wwożę (dostalłam ją jeszcze w samolocie). Z racji, że przyznałam się do Goldwassera dla host taty w mojej walizcę, zostałam skierowana do następnego okienka security check, gdzie już-nie-tak-miły pan upomniił mnie, że nie wolno mi pić alkoholu i wypytał dokładnie gdzie i po co jadę. O dziwo puścił mnie i wyszłam na lotnisko, gdzie czekały na mnie osoby z organizacji Nacel Open Door. Całość trwała może 20 minut, czyli zaskakująco szybko. Jakoś o 15. czasu Chicago i 22. polskiego razem z 3 innymi 'wymieńcami' pojechaliśmy do hotelu niedaleko lotniska, w którym zostaliśmy zakwaterowani. Każdy dostał pokój z jednym współlokatorem, ja dzieliłam go z dziewczyną z Brazylii. Następnie udaliśmy się na obiadokolację, otwierającą nasz wspólny pobyt. Było tam około 40 osób, zgadnijcie kto jako jedyny przyszedł w jedwabnej sukiencę, gdy wszyscy chodzili w dresach i dżinsach? 🙂 Właśnie wtedy bardzo boleśnie uderzył mnie jet lag i nigdy, przenigdy w życiu nie byłam bardziej zmęczona niż w tamtym momencie. Dla niewtajemniczonych, jet lag to efekt zmiany strefy czasowej o kilka godzin, który objawia się zmęczeniem, brakiem apetytu w trakcie dnia, bezsennością w nocy, problemami trawiennymi, itp., bo nasz zegar biologiczny nie daje rady się przestawić. Moja siostra trafnie go opisała: "to tak jakbyś stał i spał na raz, z tym że ani nie śpisz, ani nie stoisz".




Po posiłku obejrzeliśmy jeszcze występ indonezyjskich uczniów, śpiewali swoje tradycyjne pieśni, co było bardzo interesujące. Gdy tylko skończyli, pobiegłam do łóżka (w prawdziwie amerykańskich rozmiarach) i doświadczyłam najgłębszego snu w życiu, zapomniałam nawet gdzie jestem, co poskutkowało wybuchem szczęścia rano. 11 godzin snu postawiło mnie na nogi, więc udałam się na śniadanie. Poznałam kilka nowych osób, ale wszyscy rozmawiali po niemiecku, francusku lub hiszpańsku, a jeśli nie, to patrzyli się w telefony, więc nie było porywająco ciekawie. Ok. 9 zaczęło się orientation, czyly krótkie „szkolenie” na temat jak zachowywać się w pewnych sytuacjach, zasadach, które nas obowiązują, zobowiązaniach rodziny, warunkach w szkole itd. O 12 zjedliśmy lunch - pizzę na bardzo grubym cieście z bardzo dużą ilością tłuszczu. Cierpienie na twarzach 3 włochów można było zauważyć z odległości kilometra, ale dzielnie przeżyliśmy posiłek i wsiedliśmy razem w autokar. Pojechaliśmy do downtown, czyli centrum miasta, po drodzę podziwiając widok na wieżowce. Na pokład busa weszła pani przewodnik i bardzo ciekawie opowiadała nam o historii miasta. Udaliśmy się na spacer do Millenium Parku, zobaczyliśmy słynnego Mirror Bean, pooddychaliśmy chicagowskim powietrzem i pojechaliśmy do Lincoln Parku, gdzie znajduje się największe z 3 darmowych zoo w USA.


Tam razem z Arianą z Włoch, Insirą z Indonezji i Cauaną z Brazylii przeszliśmy się po większości obiektu, a potem dołączyliśmy do Jana z Czech, Eleni z Belgii i kilku innych exchange student'ów.
O 16:15 poszliśmy w miejsce zbiórki i pojechaliśmy na Navy Pier, bulwar nad Jeziorem Michigan. Tam czekał na nas prom, który zabrał nas w półgodzinny rejs. Widoki naprawdę zapierały dech w piersiach. Usiadłam koło Miguela z Ekwadoru i świetnie nam się rozmawiało.
Gdy przybiliśmy do brzegu, mieliśmy jeszcze godzinę dla siebie, więc najpierw poszliśmy sporą grupą na wielką karuzelę, a potem na obaid do chińskiego fast foodu. Dzień minął bardzo szybko i intensywnie i o 19:30 autokar wyruszył do hotelu, a my pożegnaliśmy centrum Chicago. W jadalni dowiedzieliśmy się o naszych lotach zaplanowanyc na następny dzień i kolejnych godzinach zbiórki dla poszczególnych grup. Moim samolotem leciało także jakieś 20 osób, bo większośc z nas trafiła do Minnesoty. Na szczęście nasza godzina wyjazdu z hotelu była o 12:45, a nie 5 rano, jak szczęśliwców z Michigan 🙂.
Od lewej: Jan z Czech, Miguel z Ekwadoru, Abraham z Indonezji i Ariana z Włoch

Kolejny dzień zleciał na pożegnaniach z ludźmi, których prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę i rozmyślaniach o tym, jak będą wyglądać nasze życia przez następny rok. Pogadałam trochę z paroma Niemcami (których podobno zawsze jest na wymianach najwięcej, u nas było jakieś 20 osób), pośmialiśmy się ze wszystkiego po kolei, poopowiadaliśmy o naszych kulturach i pojechaliśmy na lotnisko. Tam panie z organizacji pomogły nam z odprawą, przeszliśmy przez bramki, doszliśmy do gate'u (którego nie było wcale tak łatwo znaleźć, zajęło nam to pół godziny) i poszliśmy coś zjeść. Potem czekaliśmy półtorej godziny, gdzie o dziwo spotkaliśmy Arianę, której lot był 3h po nas, a jej gate był akurat koło naszego! Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy, ale miło było pożegnać się ostatni raz!
Wystartowaliśmy z jakimś 20minutowym opóźnieniem, ale w Minneapolis wylądowaliśmy 10 minut przedwcześnie 🙂. O tym co stało się w stanie śniegu i hokeju, opowiem w następnym poście 🙂

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Po czym poznać, że jesteś w USA?

Jak pojechać na wymianę do USA?

Amerykańskie Przekąski