MEA Break cz. 1

Kolejna oznaka, że Minnesota to najlepszy stan w USA - wszystkie szkoły mają długi weekend w październiku. MEA to skrót od Minnesota Education Association, które organizuje szkolenia dla wszystkich nauczycieli szkół publicznych w stanie. Z tego powodu, jak co roku, od środy do poniedziałku, między 18 a 23 października lekcje były odwołane. Wiele osób wyjeżdża na ten czas z rodzinami do domków letniskowych i po prostu traktuje to jak przerwę jesienną, ostatnią szansę, żeby wykorzystać pogodę, zanim cały stan zamarznie. (na marginesie: 27 października, 2018, piątek, za oknem śnieg)
Kolega, z którym chodzę na hiszpański pojechał na Hawaje, jedna dziewczyna wybrała się do Londynu, nasza sąsiadka Taylor odwiedziła rodzinę w Kanadzie. My nie mieliśmy żadnych konkretnych planów, co prawda chcieliśmy pojechać na północ stanu do 'cabin', ale nie udało się. Mimo że nigdzie nie wyjechaliśmy, miałam najlepszą MEA break na świecie i postaram się opisać ile świetnych rzeczy udało mi się zrobić przez te kilka dni!

Dzień 1 - Środa, 18/10
Niestety (bardziej w sumie stety), ale leniwe poranki i spanie do 12 nie są dla mnie (właśnie jest sobota, 8 rano). Wstałam i wzięłam do ręki swój laptop, który przyznam, że trochę mnie zaskoczył - tak po prostu się zepsuł. Może nie brzmi to jak najlepszy początek, ale nie dałam się zniechęcić i od rana szukałam nowego i 'ogarniałam' co było do ogarnięcia na moim szkolnym iPadzie. Jednak go aż tak nie nie lubię, tylko trochę. Za to laptopa nie lubiłam bardzo i cieszę się, że w końcu mam powód, żeby kupić sobie nowego.
Porozmawiałam trochę z mamą, zjadłam owsiankę i około 11:30 dołączyła do mnie Abby (moja host siostra). Kilka minut przed 12 zadzwoniła nasza przyjaciółka, Isabelle, z pytaniem czy chcemy z nią jechać do outletu na zakupy. No jasne że chcemy! A kiedy? A w sumie to już są w samochodzie, to za 5 minut.... Nie ma rzeczy niemożliwych, jeszcze nigdy tak szybko się nie ubrałam i przygotowałam do wyjścia. Sklepy nie były bardzo daleko, może z 20 minut od nas. Zawiozła nas Mary, mama Isabelle.
Centrum handlowe wyglądało dokładnie tak jak centrum handlowe z outletami powinno wyglądać - ogromne aleje na świeżym powietrzu, z których można wchodzić do poszczególnych sklepów.
Zaczęłyśmy od American Eagle, w którym spędziłyśmy najwięcej, a tak naprawdę prawie cały czas. Jest to amerykański sklep ubraniowy, wydaje mi się, że w Polsce można go znaleźć tylko w Warszawie.
Następnie dołączyłyśmy do Mary, która rozglądała się w Vera Bradley. Jest to dosyć popularny sklep, prawie wszystkie nastolatki noszą na szyi swoje prawo jazdy w ich futerałach. Oferują wszystkiego rodzaju akcesoria - torebki, lunchboxy, koce, parasole, itp. w bardzo oryginalnych wzorach.
O 14 wszystkie trzy zdecydowałyśmy, że jesteśmy już dosyć głodne i pospieszyłyśmy do tablicy z planem centrum, żeby wybrać gdzie zjeść. Padło na Starbucks'a. Bardzo instagramowo. Zjadłam croissanta i, jak to ja, wypiłam dużą czarną kawę.


Isabelle i Abby musiały pójść do pracy na 16, więc postanowiłyśmy się zacząć spieszyć - przejrzałyśmy mapę outletu i przebiegłyśmy przez kilka sklepów w godzinę, a potem wsiadłyśmy do samochodu. W drodze powrotnej przez cały czas dzwoniłyśmy na numery na kartach podarunkowych z różnych sklepów, które Abby miała w portfelu i elektroniczny głos recytował ile pieniędzy zostało na koncie. Isabelle uwielbia to robić, a ja nawet nie wiedziałam, że takie bajery istnieją, ale też bardzo mi się spodobało.
Cieszę się, że Isabelle nas zaprosiła na zakupy (już moje drugie od kiedy tutaj jestem, szaleję!). Ja trochę pokręciłam się w mieszkaniu, poczytałam i około 17 z pracy wrócili host rodzice, Tom i Angie. Zaraz po nich przyszła Abby z farbami i koszulką ze sklepu artystycznego Michael's. Potem dołączyła do nas Isabelle i zaczęłyśmy robić ich stroje na halloween. Dziewczyny postanowiły przebrać się za Mike'a Wazowskiego i Sulley'ego z filmu ilustrowanego Potwory i Spółka. Jeżeli chodzi o mnie, to nadal nie wiem, za co się przebiorę, ale powinnam się pospieszyć, bo dziś idę na imprezę urodzinowo-halloweenową do Savannah'y. Malowanie koszulek zajęło nam sporo czasu i skończyłyśmy dopiero koło 22. 

Dzień 2 - Czwartek, 19/10
Kolejny dzień był bardzo ekscytujący, zrobiliśmy coś najbardziej amerykańskiego na świecie - poszliśmy na pole kukurydzy. Sever's Corn Maze and Pumpkin Patch to miejsce, w którym zebrane jest kilka atrakcji, między innymi labirynt kukurydziany, małe zoo, sklep z dyniami i wiele więcej.

O 14 Abby skończyła pracę, a już o 15 spotkałyśmy się ze wszystkimi znajomymi na miejscu. Z życia wymieńca: Savannah, czekając na nas, podobno trzy razy spytała reszty: "ej, myślicie że Herbata już kiedyś widziała dynię? Ej serio, może pierwszy raz w życiu dzisiaj zobaczy dynię!". Myślę że w przyszłości spokojnie mogę wydać tomik zatytulowany "głupie pytania, które zadano mi w Ameryce". Czuję, że byłby to bestseller.

Do biletu dołączony był plan całego parku i mapa labiryntu

Kupiliśmy bilety i weszliśmy razem na teren parku rozrywkowego. Zaczęliśmy od wielkiego basenu z kukurydzą, w którym przez prawie godzinę po prostu obrzucaliśmy, skakaliśmy i tarzaliśmy się w ziarnach. Co zabawne, moje dłonie jeszcze nigdy nie były tak gładkie i miękkie, kukurydza naprawdę je wygładziła.


Około 16:30 ruszyliśmy w stronę labiryntu kukurydzy i przez przypadek się rozdzieliliśmy, więc kolejne pół godziny minęło nam na szukaniu siebie i wyjścia.


Gdy nareszcie udało nam się spotkać, Isabelle zarządziła bardzo długą sesję zdjęciową we wszystkich możliwych kombinacjach pozycji, pozujących, telefonów i kadrów. O 17:20, wyszliśmy z labiryntu i próbowaliśmy wspólnie zdecydować co wybrać z wielu atrakcji, bo Sever's zamyka się o 18. Niestety, ten wybór przerósł nasze możliwości, więc przez jakiś czas biegaliśmy po górze opon (podobno jest to bardzo amerykańskie, tak twierdzą moi znajomi). Bella i ja poszłyśmy też na tyrolkę/orczyk/jak zwał tak zwał. 
Gdy obie odstałyśmy swoje w kolejce i przejechałyśmy się, przy okazji podwijając nogi, żeby nie szurać o ziemię (podejrzewam, że byłyśmy najstarsze z całego towarzystwa, chyba nawet dziewczyny pomagające dzieciom złapać siedzenie były młodsze), znalazłyśmy resztę naszej grupy przy stoiskach z jedzeniem. Co prawda w planach mieliśmy wypad do Applebee's (amerykańskiej restauracji), ale przekąska w formie ogromnej kolby kukurydza wydawała się niektórym z nas obowiązkowym punktem programu, także Abby, Parker, Isabelle i Savannah kupili "roasted corn" czyli pieczoną kukurydzę.
O 18, Angie i Mary przyjechały nas odebrać i, po serii kilkunastu zdjęć, co prawda w niepełnym składzie, pojechaliśmy do Applebee's. Weszliśmy do środka, zobaczyliśmy kolejkę i obróciliśmy się na pięcie. Po burzy mózgów, naszym kolejnym celem została restauracja Perkins, popularna na śniadania, ale też odwiedzana w porach innych posiłków przez chyba wszystkich moich znajomych. Jest to tak właściwie sieć restauracji, tak jak Applebee's, można je znaleźć w każdym miasteczku.
Niby trochę nam się spieszyło, bo chcieliśmy zdarzyć na grę piłki nożnej naszego szkolnego zespołu. Niestety, w życiu trzeba mieć jakieś priorytety i w naszym wypadku było to jedzenie, więc razem usiedliśmy i zaczęliśmy wybierać co zjeść na obiadokolację. Tylko Emily zdecydowała się na danie z karty obiadowej, a konkretniej hamburgera, ja postawiłam na gigantycznego muffina z borówkami, reszta zjadła pancakes, jajecznicę z bekonem lub placki ziemniaczane - tzw. hashbrowns. (Lub ewentualnie wszystko na raz)
Myślałam że to koło muffina to lody waniliowe.
Niestety było to masło.

O 19:20 nareszcie wydostaliśmy się z restauracji i szybko udaliśmy do liceum, w którym odbywała się gra. Na nasze szczęście, było duże opóźnienie i akurat wpadliśmy na rozpoczęcie! ☺️
Chłopcy wygrali i zakwalifikowali się do następnego poziomu rozgrywek stanowych. W każdym stanie odbywają się międzyszkolne zawody z prawie każdego sportu i naprawdę widać wtedy, jak duży jest tutaj duch sportu i rywalizacji. Po grze, cała publiczność wbiegła na boisko i razem świętowaliśmy wygraną.

Trochę marzłyśmy, ale na szczęście mogłyśmy owinąć się w koc z Emily :)

Dzień 3 - Piątek, 20/10
Rano dokończyłam pracę domową z Algebry i nadrobiłam trochę materiału z polskiej podstawy programowej. Po 11 przyszła Kaitlyn ze swoim tatą i zapytali czy chcemy coś razem zrobić. Był to chyba ostatni ciepły dzień jesieni, wiatr zwiewał z drzew naprawdę mocno kolorowe liście i zaproponowałam przejażdżkę rowerem, ale skoro mieliśmy samochód, to najpierw trzeba było udać się do Starbucksa. Starbucks jest w tym samym miejscu co sklep Target, więc przy okazji postanowiłyśmy zostać na dłużej i pochodzić między regałami. Nareszcie kupiłam sobie farbę do włosów, za co moje 2-miesięczne odrosty ładnie mi podziękowały. Razem spędziłyśmy sporo czasu na oglądaniu akcesoriów i kostiumów halloweenowych, które w prawie każdym sklepie zajmowała nie do opisania dużą przestrzeń. Niektóre naprawdę bardzo mi się podobały i trochę żałuję, że nie zmieszczę do walizki szkieletu ludzkich rozmiarów.
Wciąż czekam na dzień, w którym barista w Statbucksie poprawnie napisze 'Herbata'.

W dziale z ubraniami przejrzałyśmy chyba cały asortyment, a był on wielkości asortymentu w przeciętnym sklepie odzieżowym w Polsce. Wybrałam dla siebie cieplutki sweter w kwieciste wzory. Abby i Kaitlyn także kupiły sobie swetry. Po przymierzeniu 20 innych sztuk odzieży, poszłam poszukać prezentu dla Savannah'y i kupiłam jej foremki w kształcie dyni, halloweenowe papierki do babeczek i cukierki z toffi. Przy kasie dorwałam też  eos'a za całe 3 (słownie: trzy) dolary i szczęśliwe wróciłyśmy do domu. 
Jako że robiło się późno, zjadłam ogromne jabłko z drzewa sąsiadów, a dziewczyny zrobiły sobie mac'n'cheese, najgorszą potrawę ameryki. Po chwili leżenia na wykładzinie (wykładziny są genialne, aż chce się na nich leżeć) wyszłyśmy poskakać w górze liści. Potem pomagałyśmy je wszystkie pozbierać i zapakować w wielkie torby. Nigdy tego nie robiłam i myślę, że jest to akurat jeden z atutów nie posiadania własnego domu. 

Gdy zaczynało zachodzić słońce, Kaitlyn wróciła do siebie, a my weszliśmy do mieszkania. O 19:20 znów spotkaliśmy się z rodziną Kaitlyn na obiedzie w pubie. Ja zjadłam taco z kurczakiem (bardzo polubiłam meksykańską kuchnię od kiedy jestem w Stanach). Świetnie się razem bawiłyśmy i po skończonym posiłku wróciliśmy z rodzicami do domu.


c.d.n. :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po czym poznać, że jesteś w USA?

Jak pojechać na wymianę do USA?

Amerykańskie Przekąski