Niezręczności pierwszych dni

Znacie to głupie uczucie, gdy otwieracie szafkę pod zlewem a tam wcale nie ma śmietnika. Albo jak próbujecie otworzyć okno u kogoś w samochodzie, a tam korbka.Cóż, takie dziwne momenty dezorientacji, jak łatwo można się domyślić, zdarzały mi się dosyć często, szczególnie przez pierwsze dni po przyjeździe. Spisałam chyba większość z nich (a przynajmniej te najśmieszniejsze, które już zawsze będą mi wypominane).
  1. Poduszki.
To moja anegdotka #1, już widzę siebie opowiadającą to wszystkim za 46 lat. Na pewno widzieliście pełno hollywoodzkich produkcji, w których uroczo urządzony pokój obowiązkowo zawiera ogromne łóżko, a na łóżku wyjątkowo rozwinięty system pościeli, w tym 14 poduszek. Poduszek dekoracyjnych, żeby w pokoju było ładnie. No ale skąd ja niby miałam się domyślić, że to tylko dla ozdoby, że to się tak brutalnie wyrzuca na podłogę na noc, tylko po to, żeby rano z powrotem zaścielić. Oczywiście ze przez pierwszy tydzień spalam na wszystkich 7 poduszkach na raz i z tego powodu każdej nocy wystawały mi stopy za krawędź łóżka. Zorientowałam się, że coś nie tak gdy zapytałam mojej host rodziny, czemu wszyscy tu śpią na AŻ TYLU poduszkach i wytłumaczyli mi, że tak w sumie to wcale nie. Próbowali się przy okazji nie śmiać, ale średnio im wyszło ;)
Tak wygląda moje łóżko. Na noc zostawiam tylko poduszkę na samym spodzie.
  1. Siatka na komary.
Pierwszego dnia rano, wstałam z łóżka z uśmiechem na twarzy. Już wtedy zdążyłam się zorientować, że jestem w najlepszym miejscu na świecie, pogoda dopisywała, a ja, po 30-godzinnej podróży się nareszcie wyspałam. Otworzyłam okno, wychyliłam się i przywitałam z siatką na owady. Dobra, może i nie jest to coś szczególnie amerykańskiego, zdaję sobie sprawę, że niektórzy w Polsce też je mają, a to po prostu wynika z tego, że u mnie w domu siatek nie było. Ale w Minnesocie mają je wszyscy i ludzie tutaj są bardzo wrażliwi na komary, tak naprawdę komary są jedyną rzeczą, na którą usłyszałam w Stanach narzekanie. 
  1. Zakupy.
W supermarketach w Ameryce nie pakuje się swoich własnych zakupów, a już na pewno nie przynosi się własnych siatek. Mam wrażenie, że w niektórych Auchan'ach też jest taki system. Czasem zakupy pakuje kasjer, ale czasem przy kasie stoi druga osoba do pomocy, która wkłada produkty do osobnych siatek. Pewnego razu zapomniałam, że jestem w Targecie, w dodatku pani, która pracowała przy naszej kasie na chwile gdzieś poszła, więc po prostu zaczęłam wkładać rzeczy do siatek i przez chwilę miałam wrażenie, że z jakiegoś powodu wszyscy się na mnie gapią. A potem wróciła osoba do pakowania zakupów i zaczęła robić to samo, i wtedy zrozumiałam, w jak niezręczną sytuację się sama wpakowałam :P 
  1. Podatki.
Podobno jest to zawód każdego amerykańskiego dziecka, które ma odliczone dokładnie dwa dolary na pop corn. Podczas Orientation w Chicago, wraz z innymi uczniami z Chicago, poszliśmy na bulwar i chcieliśmy kupić sobie obiad. Wybraliśmy chiński fast food, podeszłam do kasy, wyjęłam $9, a pani za ladą mówi "$11.25". Po dłuższej chwili konsternacji, zapytałam czemu napisane jest $9, na co odpowiedziało po prostu "tax". No tak! Wiedziałam, że o tym pewnego razu zapomnę. W Stanach podatek nie jest wliczany w cenę, tylko doliczany przy kasie. W każdym stanie jest inny na inne produkty i w dodatku czasem się zmienia. Nigdy nie wiadomo do końca ile się zapłaci i jest to dosyć uciążliwe. Co ciekawe i wyjątkowe w Minnesocie, nie ma podatku na ubrania. Na szczęście miałam portfel w ręku i szybko odnalazłam dwa banknoty dolarowe nie blokując całej kolejki.
  1. Kurtyna prysznicowa
To akurat wynika tylko i wyłącznie z tego, że w moim domu są przesuwane drzwi do prysznica i nigdy w życiu nie używałam kurtyny, która jest zdecydowanie popularniejszą opcją w Stanach. Tak więc gdy pierwszy raz musiałam zmierzyć się z nią w hotelu w Chicago, nie miałam za bardzo pojęcia czy wsadzić ją do wewnątrz wanny, czy raczej na zewnątrz. Cóż, teoretycznie miałam 50% szansy na prawidłowy wybór, ale ponieważ byłam to ja, to oczywiście dokonałam złego wyboru. Fun fact dla ,tak samo jak ja, niedoedukowanych: kurtyna musi być wewnątrz, inaczej zalejesz łazienkę i pewnie nawet nie zauważysz. I tak cieszę się, że w hotelu a nie u mojej host rodziny....
  1. Gałki do drzwi
To też co prawda wynika bardziej z mojego 'nieobycia' z ustrojstwami jakimi są gałki drzwiowe, jednak w Stanach widzę je prawie wszędzie, odnoszę wrażenie, że są tu o wiele bardziej popularne niż w Polsce. O ile wiedziałam mniej więcej jak otwierać i zamykać drzwi to niestety używanie zamka w toalecie mnie przerosło. I o ile kobieca intuicja podpowiedziała mi jak się zamknąć, o tyle milczała gdy przyszło do wychodzenia z łazienki. Sytuacja była podwójnie niezręczna, bo wszyscy w domu kładli się już spać i głupio byłoby kogoś wołać (a może to i lepiej, przynajmniej się nie dowiedzieli). Po pięciu minutach zaawansowanego kombinowania udało mi się na szczęście odblokować zamek. Na swoją obronę wstawiam jednak zdjęcie, na którym widać jak wygląda typowa gałka drzwiowa w toalecie, naprawdę jest dziwna ;)
Dla niekumatych (jak ja): żeby zamknąć, trzeba przekręcić to w środku.

  1. Piętra w windzie
Jak być może wiecie, w Ameryce nie ma pojęcia "parter". Piętra zaczynają się od 1, piwnica to -1, a zero jest po prostu pominięte. Pierwszego dnia po przylocie do Stanów spałam w hotelu w Chicago i rano zjechałam windą na śniadanie z resztą 'wymieńców'. No ale przecież nie wyjdę z windy na 1 piętrze, bo restauracja hotelowa jest na parterze, nie ma szans, zjeżdżamy niżej! Albo i nie. Na szczęście reszta Europejczyków wytłumaczyła mi, że może lepiej gdybym wyszła, bo na 1 poziomie jednak jest to nasze śniadnie.
  1. Temperówki
To naprawdę wyższa technologia. W Stanach w szkole nie używa się długopisów, wszystko pisze się ołówkami w zeszytach w linie, zeszyty w kratkę są tylko do rysowania wykresów, ale nawet na matematyce znaczna większość ma papier w linie. Dodatkowo, w każdej klasie jest temperówka, albo doczepiona do ściany, albo elektryczna, w obu przypadkach niesamowicie dla mnie innowacyjna i niezrozumiała. Niestety nie podołałam w samodzielnym opanowaniu sztuki ostrzenia ołówka i w obu przypadkach potrzebowałam pomocy i cała klasa dosyć dziwnie się na mnie patrzyła, szczególnie, że niektórzy nie wiedzą o moim pochodzeniu.
Po lewej wkłada się ołówek i po prawej kręci korbką.
Z mojego wywiadu wynika, że to jest tajemnica amerykańskiego supermocarstwa.
Ten model jest jeszcze sprytniejszy.
Wystarczy włożyć ołówek i samo zaczyna temperować.


I mimo że każdy z tych momentów był co najmniej ośmieszający, to uważam je wszystkie za jedne z moich najlepszych anegdotek i będę je wspominać z dumą. Przez takie sytuacje za każdym razem sobie przypominałam, gdzie ja w ogóle jestem i co robię i może też trochę czułam się jak dziki przybysz z dalekich krajów :) to takie zabawne, że oczywiste codzienności w Ameryce są dla nas kompletnie nie do pomyślenia, ale nie dlatego, że to coś trudnego, tylko dlatego, że po prostu wpadliśmy na inny sposób rozwiązywania problemu. Co więcej, na 100% myślę, że Amerykanie mieliby podobne zagwozdki z naszymi drobnostkami. Czasem wyobrażam sobie jak fajnie będzie, gdy moja host rodzina odwiedzi mnie w Gdańsku i dokąd to sobie nie pojedziemy, a potem przypominam sobie o skrzyni biegów. Albo jak będą musieli się przyzwyczaić, że wody w toalecie nie da się spuścić kilka razy pod rząd nie czekając, bo tutaj jest kompletnie inny rodzaj kanalizacji.

To już (na szczęście) wszystkie niezręczne sytuacje, którymi mogę się z Wami podzielić, ale na pewno kiedyś jeszcze pojawi się post o zwykłych rzeczach, które są tutaj inne i mogą nas zaskoczyć. Do następnego wpisu!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po czym poznać, że jesteś w USA?

Jak pojechać na wymianę do USA?

Amerykańskie Przekąski