Niezręczności pierwszych dni
Znacie to głupie uczucie, gdy otwieracie szafkę pod zlewem a tam wcale nie ma śmietnika. Albo jak próbujecie otworzyć okno u kogoś w samochodzie, a tam korbka.Cóż, takie dziwne momenty dezorientacji, jak łatwo można się domyślić, zdarzały mi się dosyć często, szczególnie przez pierwsze dni po przyjeździe. Spisałam chyba większość z nich (a przynajmniej te najśmieszniejsze, które już zawsze będą mi wypominane).
- Poduszki.
Tak wygląda moje łóżko. Na noc zostawiam tylko poduszkę na samym spodzie. |
- Siatka na komary.
Pierwszego dnia rano, wstałam z łóżka z uśmiechem na twarzy. Już wtedy zdążyłam się zorientować, że jestem w najlepszym miejscu na świecie, pogoda dopisywała, a ja, po 30-godzinnej podróży się nareszcie wyspałam. Otworzyłam okno, wychyliłam się i przywitałam z siatką na owady. Dobra, może i nie jest to coś szczególnie amerykańskiego, zdaję sobie sprawę, że niektórzy w Polsce też je mają, a to po prostu wynika z tego, że u mnie w domu siatek nie było. Ale w Minnesocie mają je wszyscy i ludzie tutaj są bardzo wrażliwi na komary, tak naprawdę komary są jedyną rzeczą, na którą usłyszałam w Stanach narzekanie.
- Zakupy.
W supermarketach w Ameryce nie pakuje się swoich własnych zakupów, a już na pewno nie przynosi się własnych siatek. Mam wrażenie, że w niektórych Auchan'ach też jest taki system. Czasem zakupy pakuje kasjer, ale czasem przy kasie stoi druga osoba do pomocy, która wkłada produkty do osobnych siatek. Pewnego razu zapomniałam, że jestem w Targecie, w dodatku pani, która pracowała przy naszej kasie na chwile gdzieś poszła, więc po prostu zaczęłam wkładać rzeczy do siatek i przez chwilę miałam wrażenie, że z jakiegoś powodu wszyscy się na mnie gapią. A potem wróciła osoba do pakowania zakupów i zaczęła robić to samo, i wtedy zrozumiałam, w jak niezręczną sytuację się sama wpakowałam :P
- Podatki.
Podobno jest to zawód każdego amerykańskiego dziecka, które ma odliczone dokładnie dwa dolary na pop corn. Podczas Orientation w Chicago, wraz z innymi uczniami z Chicago, poszliśmy na bulwar i chcieliśmy kupić sobie obiad. Wybraliśmy chiński fast food, podeszłam do kasy, wyjęłam $9, a pani za ladą mówi "$11.25". Po dłuższej chwili konsternacji, zapytałam czemu napisane jest $9, na co odpowiedziało po prostu "tax". No tak! Wiedziałam, że o tym pewnego razu zapomnę. W Stanach podatek nie jest wliczany w cenę, tylko doliczany przy kasie. W każdym stanie jest inny na inne produkty i w dodatku czasem się zmienia. Nigdy nie wiadomo do końca ile się zapłaci i jest to dosyć uciążliwe. Co ciekawe i wyjątkowe w Minnesocie, nie ma podatku na ubrania. Na szczęście miałam portfel w ręku i szybko odnalazłam dwa banknoty dolarowe nie blokując całej kolejki.
- Kurtyna prysznicowa
To akurat wynika tylko i wyłącznie z tego, że w moim domu są przesuwane drzwi do prysznica i nigdy w życiu nie używałam kurtyny, która jest zdecydowanie popularniejszą opcją w Stanach. Tak więc gdy pierwszy raz musiałam zmierzyć się z nią w hotelu w Chicago, nie miałam za bardzo pojęcia czy wsadzić ją do wewnątrz wanny, czy raczej na zewnątrz. Cóż, teoretycznie miałam 50% szansy na prawidłowy wybór, ale ponieważ byłam to ja, to oczywiście dokonałam złego wyboru. Fun fact dla ,tak samo jak ja, niedoedukowanych: kurtyna musi być wewnątrz, inaczej zalejesz łazienkę i pewnie nawet nie zauważysz. I tak cieszę się, że w hotelu a nie u mojej host rodziny....
- Gałki do drzwi
To też co prawda wynika bardziej z mojego 'nieobycia' z ustrojstwami jakimi są gałki drzwiowe, jednak w Stanach widzę je prawie wszędzie, odnoszę wrażenie, że są tu o wiele bardziej popularne niż w Polsce. O ile wiedziałam mniej więcej jak otwierać i zamykać drzwi to niestety używanie zamka w toalecie mnie przerosło. I o ile kobieca intuicja podpowiedziała mi jak się zamknąć, o tyle milczała gdy przyszło do wychodzenia z łazienki. Sytuacja była podwójnie niezręczna, bo wszyscy w domu kładli się już spać i głupio byłoby kogoś wołać (a może to i lepiej, przynajmniej się nie dowiedzieli). Po pięciu minutach zaawansowanego kombinowania udało mi się na szczęście odblokować zamek. Na swoją obronę wstawiam jednak zdjęcie, na którym widać jak wygląda typowa gałka drzwiowa w toalecie, naprawdę jest dziwna ;)
Dla niekumatych (jak ja): żeby zamknąć, trzeba przekręcić to w środku. |
- Piętra w windzie
Jak być może wiecie, w Ameryce nie ma pojęcia "parter". Piętra zaczynają się od 1, piwnica to -1, a zero jest po prostu pominięte. Pierwszego dnia po przylocie do Stanów spałam w hotelu w Chicago i rano zjechałam windą na śniadanie z resztą 'wymieńców'. No ale przecież nie wyjdę z windy na 1 piętrze, bo restauracja hotelowa jest na parterze, nie ma szans, zjeżdżamy niżej! Albo i nie. Na szczęście reszta Europejczyków wytłumaczyła mi, że może lepiej gdybym wyszła, bo na 1 poziomie jednak jest to nasze śniadnie.
- Temperówki
To naprawdę wyższa technologia. W Stanach w szkole nie używa się długopisów, wszystko pisze się ołówkami w zeszytach w linie, zeszyty w kratkę są tylko do rysowania wykresów, ale nawet na matematyce znaczna większość ma papier w linie. Dodatkowo, w każdej klasie jest temperówka, albo doczepiona do ściany, albo elektryczna, w obu przypadkach niesamowicie dla mnie innowacyjna i niezrozumiała. Niestety nie podołałam w samodzielnym opanowaniu sztuki ostrzenia ołówka i w obu przypadkach potrzebowałam pomocy i cała klasa dosyć dziwnie się na mnie patrzyła, szczególnie, że niektórzy nie wiedzą o moim pochodzeniu.
Po lewej wkłada się ołówek i po prawej kręci korbką. Z mojego wywiadu wynika, że to jest tajemnica amerykańskiego supermocarstwa. |
Ten model jest jeszcze sprytniejszy. Wystarczy włożyć ołówek i samo zaczyna temperować. |
I mimo że każdy z tych momentów był co najmniej ośmieszający, to uważam je wszystkie za jedne z moich najlepszych anegdotek i będę je wspominać z dumą. Przez takie sytuacje za każdym razem sobie przypominałam, gdzie ja w ogóle jestem i co robię i może też trochę czułam się jak dziki przybysz z dalekich krajów :) to takie zabawne, że oczywiste codzienności w Ameryce są dla nas kompletnie nie do pomyślenia, ale nie dlatego, że to coś trudnego, tylko dlatego, że po prostu wpadliśmy na inny sposób rozwiązywania problemu. Co więcej, na 100% myślę, że Amerykanie mieliby podobne zagwozdki z naszymi drobnostkami. Czasem wyobrażam sobie jak fajnie będzie, gdy moja host rodzina odwiedzi mnie w Gdańsku i dokąd to sobie nie pojedziemy, a potem przypominam sobie o skrzyni biegów. Albo jak będą musieli się przyzwyczaić, że wody w toalecie nie da się spuścić kilka razy pod rząd nie czekając, bo tutaj jest kompletnie inny rodzaj kanalizacji.
To już (na szczęście) wszystkie niezręczne sytuacje, którymi mogę się z Wami podzielić, ale na pewno kiedyś jeszcze pojawi się post o zwykłych rzeczach, które są tutaj inne i mogą nas zaskoczyć. Do następnego wpisu!
Komentarze
Prześlij komentarz