MEA Break cz. 2

W poprzednim poście napisałam o pierwszych trzech dniach przerwy w szkole - dzisiejszy post jest jego kontynuacją.

Dzień 4 - 21/10, sobota
Jak pisałam ostatnio, rywalizacja sportowa w amerykańskich liceach odgrywa bardzo dużą rolę, a w każdym stanie, między drużynami sportowymi odbywają się rozgrywki międzyszkolne. 
Bryce, kuzyn Abby (od strony Angie) gra w piłkę nożną (która zresztą jest bardzo popularna, mimo że i tak sportem narodowym jest futbol amerykański). Mieszka w Wisconsin i widziałam się z nim już trzy razy, razem ze swoimi rodzicami był z nami na długim weekendzie w Duluth, a także obejrzeliśmy ostatnio "TO." Stephena Kinga.
Wracając do tematu, jego drużyna zakwalifikowała się do półfinału, więc Abby, Angie i ja pojechałyśmy do Baldwin, Wisconsin, kibicować chłopakom w drodze do sukcesu.
Wisconsin to już trzeci stan który widziałam i, tak jak zostałam już wielokrotnie przekonana, Minnesota jest lepsza. Tak czy inaczej, Bryce i jego zespół wygrali 3:1 i o 14:30 już wracałyśmy z powrotem do Savage. Miło było zobaczyć się z siostrą Angie, Paulą, i jej mężem Kirkiem, są bardzo pozytywni i naprawdę ich lubię, więc pewnie jeszcze nie jeden raz o nich napiszę.


Wróciłyśmy do domu około 16, Abby zabrała się do pracy domowej, a ja poczytałam książkę. O 18:30 wpadła nasza sąsiadka Taylor i spytała czy chcemy iść z jej znajomymi z tańca na ValleyScare, na który od dawna planowałyśmy pójść.
Valleyfair to ogromny park rozrywki z rollercoasterami, który na czas halloween przeobraża się w ValleyScare, czyli po prostu nie do opisania wielki park z domami grozy i tematycznymi atrakcjami.
ValleyScare otwiera się od poniedziałku do niedzieli o 19 i kończy o północy. My chciałyśmy przyjść jak najwcześniej, więc tuż po otwarciu już czekałyśmy przed wejściem w samochodzie na resztę grupy. Kwadrans po siódmej wszyscy weszliśmy na teren parku. Abby dostała od Isabelle dwa darmowe wejściówki, bo jej kuzyn tam pracuje, więc oszczędziłyśmy po $37, więc nie lada sumę.


O ValleyScare można by było napisać książkę i nawet tak długi opis nie byłby w stanie ująć rozmiarów tego przedsięwzięcia. Umiejscowione jest w Shakopee, większym miasteczku 20 minut od Savage, na 51 hektarach. Wchodząc do środka, naokoło widzi się mnóstwo sklepów, fast foodów i, przede wszystkim, atrakcji. 
Nasza grupa liczyła aż 10 osób, więc gdy już wszyscy odnaleźliśmy i zebraliśmy się w jednym miejscu, ruszyliśmy w stronę właściwej części parku. Pogoda niestety nie dopisywała, trochę padało i, jako że było już po zmroku, temperatura zbliżała się do 0 stopni Celsjusza. Na terenie otwartym parku, poza nawiedzonymi domami i rollercoasterami, znajduje się mnóstwo fast-foodów i restauracji, całe miejsce wygląda jak miasteczko. Trudno mi nawet oszacować, ile osób tam pracuje, ale nawet w szkole słyszałam już wiele razy, że ktoś się tam zatrudnia i każdy z naszej paczki spotkał tam jakiegoś kolega lub koleżankę.
O ile Valleyfair wiosną i latem jest zwykłym parkiem rozrywkowym, w październiku zmienia się nie do poznania. Na przechadzających się odwiedzających co chwila wyskakują przebrani aktorzy w naprawdę realistycznych strojach. Oczywiście wiele osób nie przepada za takimi atrakcjami i np. Kaitlyn nigdy by się tam nie dała zaciągnąć, mimo że uwielbia Valleyfair i ma nawet roczny karnet.


Osobiście uwielbiam taką formę rozrywki i jeżeli oglądam w ogóle jakiś film, to prawdopodobnie jest to horror. Domy grozy nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia, jakoś w ogóle nie było takiej atmosfery, jakiej można by było się spodziewać. Park był cały przeludniony i w kolejkach stało się 10 minut, tylko po to, żeby przejść gęsięgo przez dom grozy przez 5 minut. Natomiast rollercoastery, na które poszliśmy, absolutnie mnie zachwyciły. Udało nam się wejść na 3 - Wild Thing, Extreme Swing i Steel Venom.


 Nigdy w życiu nie byłam na rollercoasterach, a od zawsze chciałam pójść, więc spełniło się moje kolejne marzenie (i na dobrą sprawę to więcej marzeń już nie mam).
Najbardziej podobała mi się chyba wielka huśtawka, na którą poszliśmy pierwszą. Kolejny był rollercoaster, który powoli wjeżdżał ma szczyt, żeby w końcu 'spaść' prostopadle do ziemi. Poszłam na niego z Abby, bo reszta nie dawała się zachęcić. Ostatni był Steel Venom (Stalowy Jad), który przyspieszał blisko ziemi, jechał prosto, a potem szybko wjeżdżał do góry, skręcał nas wokół własnej osi i spadał.
Mimo okropnej pogody wszyscy wróciliśmy do domu o pół do północy zadowoleni, chociaż nie czuliśmy żadnych kończyn. Abby była zmęczona, więc od razu się położyła, a ja wzięłam prysznic, zgarnęłam dmuchany materac i dołączyłam do Taylor, która organizowała sleepover dla dziewczyn, które z nami poszły. Potem dopiero zaczęłam żałować swojego wyboru, bo o 1 chciałam się już położyć, ale nie przewidywałam, że reszta planowała pogaduchy do 3. Rano (czyt. o 10) wstałyśmy, zjadłyśmy śniadanie i rozeszłyśmy się do siebie (tak naprawdę tylko ja poszłam, dziewczyny mieszkały za daleko, żeby się przejść do siebie).

Dzień 5 - 22/10, niedziela
U nas moi domownicy trochę mnie zaskoczyli, bo wszyscy wciąż spali. Poszłam do swojego pokoju i pogadałam ze znajomymi, a po godzinie cała rodzina wstała.
O 12 przyszedł starszy brat Abby, Tommy, ze swoją dwuletnią córką, Lucy. Przez kolejne 2 godziny oglądaliśmy futbol - co tydzień w południe grają The Minnesota Vikings, najlepszy zespół futbolowy świata. Potem zawiesiliśmy razem ozdoby halloweenowe i pojechaliśmy do sklepu dyniowego, kupić dynie do wydrążenia.


Miejsce, do którego pojechaliśmy było naprawdę duże, znajdował tam się mini labirynt ze słomy, zagroda z kózkami, dmuchany plac zabaw, ale przede wszystkim, tysiące dyni we wszystkich odmianach. Każdy wybrał sobie dynię, które zawieźliśmy do domu.
Po powrocie, Lucy i Tommy wrócili do siebie. Potem już niewiele się działo, wieczorem pofarbowałam sobie włosy (nareszcie!) i poczytałam książkę. Ku mojemu zdziwieniu, Angie oglądała w telewizji filmy bożonarodzeniowe, ale już przekonałam się, że celebrowanie wszystkich świąt w USA należy zacząć co najmniej z dwumiesięcznym wyprzedzeniem 😉

Dzień 6 - 23/10, poniedziałek
Na poniedziałek, razem z host mamą, zaplanowałyśmy senior photoshoot, czyli sesję zdjęciową, którą robi się w ostatniej klasie liceum. Jest to bardzo popularne i, jak już pisałam w poście o home coming, amerykanie potrafią spędzić mnóstwo czasu, po prostu robiąc zdjęcia w różnych miejscach.
Rano upiekłam jabłecznik, korzystając już chyba ostatni raz z tego, że na jabłoni naszych sąsiadów rośnie po prostu pełno smacznych, zielonych jabłek. O 13 ubrałam się w nowy sweter, umalowałam i pojechałyśmy na sesję.

Zaczęłyśmy przy typowej amerykańskiej szopie, która jest niedaleko naszego domu. Wiele osób przychodzi tam robić zdjęcia. To opuszczone miejsce i nawet nie wiem czy da się wejść do środka, ale na zewnątrz wszystko jest oblepione kurzem. Na szczęście na zdjęciach i tak świetnie wygląda. Potem udałyśmy się do tego samego parku, w którym była nasza sesja na home coming, ale nie zrobiłyśmy żadnych zdjęć przy jeziorze. Wiatr był zbyt mocny, i tak psuł większość zdjęć, już nie mówiąc, że temperatura też pozostawiała wiele do życzenia. Gdy wróciłyśmy do domu, Abby przeraziła się, gdy dotknęła moich dłoni, ale tym razem aż tak bardzo nie odczuwałam mrozu (a może to już po prostu zobojętnienie?). 


Rozmawiając z Angie, dowiedziałam się, że niektórzy ludzie tak właściwie dosłownie żyją z robienia senior photoshoots i jej zdaniem 99% uczniów je robi. Z efektów jestem bardzo zadowolona. Teraz będę musiała tylko wybrać jedno zdjęcie i wysłać do szkoły, żeby trafiło do yearbook'a - albumu fotograficznego do kupienia pod koniec roku. Uczniowie ostatniej klasy mają w nich swoje portrety, a ponieważ jestem przyjęta jako senior, także się tam znajdę.
Wieczorem poszłyśmy na "booing", czyli coś, co tak właściwie robi się tylko w naszej okolicy. Zabawa polega na tym, że trzeba przygotować kubełki ze słodyczami, dekoracjami halloweenowymi i różnego typu gadżetami, zostawić na czyimś progu, zadzwonić do drzwi i zwiewać. Każdy, którego odwiedził 'duch' musi 'przestraszyć' dwie kolejne osoby, a sam wywiesza na drzwiach kartkę z duchem, żeby nie powtarzać tego samego domu. Bardzo podoba mi się ta tradycja i razem z Abby nawiedziłyśmy aż 4 sąsiadów. Dodatkowo zapomniałyśmy wywiesić ducha za drzwi, więc nasi sąsiedzi postanowili się nam odwdzięczyć wiaderkiem na naszym progu.👻


A czy wy obchodzicie halloween? 🎃 Tu obchodzą je wszyscy bez wyjątku i o tym właśnie będzie kolejny post.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po czym poznać, że jesteś w USA?

Jak pojechać na wymianę do USA?

Amerykańskie Przekąski